Lubicie chodzić na imprezy?
Niech zgadnę! „Oczywiście” bądź „raczej tak”?
Hm…Pewnie wiele zależy od rodzaju i charakteru przyjęcia, prawda?
Ja osobiście rzadko bywam na imprezach i jakoś specjalnie nad tym nie ubolewam.
Od zawsze byłam domatorką.
Od zawsze wolałam kameralne spotkania od tłumnych przyjęć.
Od zawsze…
Tak – od zawsze, ale… Ale czasem dobrze jest zrobić wyjątek! To nawet wskazane.
W moim przypadku stało się to w grudniu, przy okazji imprezy firmowej w pracy małżonka.
„Christmas party” odbywa się tam corocznie, jednak my nigdy nie uczestniczyliśmy w tym wydarzeniu z prozaicznego powodu: nie mieliśmy, z kim zostawić dzieci.
Prawdopodobnie w tym roku również dalibyśmy sobie spokój z imprezą, gdyby nasza polska sąsiadka nie zgłosiła się na ochotnika jako babysitter.
Wizja wieczoru w towarzystwie trójki dzieci najwidoczniej jej nie przeraziła.
Wobec takowych okoliczności, nie wahaliśmy się długo. Klamka zapadła.
Coś niebywałego, my – stateczni rodzice, idziemy na imprezę… Wow!
To już dziś…
Lekki makijaż, mgiełka perfum, sukienka, buty na obcasie…
Tak, jestem gotowa. Ty też?
Dla dzieci, sąsiadki i jej mężczyzny, upiekłam dwie pizze na kolację.
Nie, żadne tam gotowce, tylko domowej roboty. Nawet po świeże drożdże specjalnie jechałam do polskiego sklepu, bo w holenderskich – ich nie uświadczysz.
Z trudem powstrzymuję się od spróbowania gotowej pizzy, która pachnie obłędnie i dobitnie uświadamia, że czas na kolację.
Przecież będę dziś jeść na imprezie. Ach, w końcu skosztuję lokalnych przysmaków!
Takie myślenie to błąd! Ale tego jestem jeszcze nieświadoma…
Przed samym wyjściem z domu dopadają mnie wątpliwości.
Czy będę się dobrze czuła w tłumie nieznajomych osób?
Wiem jednak, że Tobie zależy, byśmy pojawili się na tej imprezie.
Chciałbyś przedstawić mi swoich znajomych. I odwrotnie.
A poza tym…
Po północy zaczną się Twoje Urodziny.
W zeszłym roku nie dałam Ci żadnego prezentu. Teraz również nic nie kupiłam.
Zabrakło czasu, pomysłu, inwencji. Przepraszam!
Dlatego pójdę z Tobą na to przyjęcie.
Postaram się zrobić wszystko, byś czuł się szczęśliwy i dumny.
Będziemy oboje dobrze się bawić. Obiecuję.
W pośpiechu rzucamy słowa: miłego wieczoru, smacznego, dzieci bądźcie grzeczne, dobranoc, do zobaczenia, pa…
Impreza firmowa ma miejsce w Amsterdamie w Muzeum Morskim.
Zjawiamy się punktualnie.
Proponowałeś, byśmy przyszli trochę później, ja wolałam być o czasie. W przewodniku wyczytałam, że Holendrzy cenią sobie punktualność, nie chciałam im podpaść.
“Bzdura!” – stwierdziłeś.
Nie byłam pewna, czy mój upór i wiara w słowo pisane rozśmieszyły Cię czy raczej rozzłościły. Nieważne. Powinnam była posłuchać Ciebie, bo to Ty codziennie przebywasz z Holendrami w pracy i znasz lepiej ich zwyczaje. Mój błąd.
Sala jest wielka i piękna, przypomina zamkowy dziedziniec, otoczony krużgankiem.
Mam wrażenie, że znajdujemy się na dworze, ale to tylko złudzenie.
Sztuczka, której autorką jest oszklona kopuła nad nami.
Patrzę w górę i widzę morze gwiazd.
Jedna mruga do mnie specyficznie, jakby chciała dodać mi odwagi:
„Miłej zabawy Igomamo”.
W środku sali zrobiło się całkiem tłoczno, ale wciąż napływają fale kolejnych gości.
Wkrótce przekonamy się, że będą się jeszcze długo schodzić i rozchodzić.
Nie ma mowy o punktualności.
Miałeś rację.
Pełna dowolność i swoboda również obowiązuje w kwestii ubioru.
Statystyczny pan włożył dżinsy i koszulę, ale zdarzają się też mężczyźni odziani w swetry, a nawet bluzy dresowe z kapturami. Sporadycznie dostrzegam marynarki i garnitury.
Ta sama reguła, a raczej brak reguł, dotyczy pań.
Przeważają kobiety ubrane w sukienki codzienne i koktajlowe, ale gdzieniegdzie przed oczami miga kreacja wieczorowa.
Oczywiście spotykam też panie w zwykłych dżinsowych spodniach.
Na scenie gra zespół.
Muzyka na żywo podoba mi się, klimat – rockowo popowy, to lubię.
Jednak jest tak głośno, że mam problem z usłyszeniem imion przedstawianych mi osób.
Obserwuję, że goście zbierają się w grupkach przy okrągłych stoliczkach, w dłoniach dzierżą trunki, rozmawiają, czasem podrygują w rytm muzyki.
Alkoholu nie brakuje. Kelnerka i nam wręcza kieliszki z winem.
Trzymam swój niczym deskę ratunkową. Sączę jasny płyn z nadzieją, że doda mi odwagi, śmiałości, błysku szaleństwa, ale napój nie chce pomóc.
Jestem głodna i najchętniej coś bym przegryzła.
Pizza w domu tak smakowicie pachniała. Jedną porcję zrobiłam „na ostro” z pieczarkami, papryką, cebulką; a drugą „po hawajsku”. Może uchowa się dla nas kawalątek?
Próżno szukać jedzenia na tej imprezie!
Owszem z jednej strony stoją stoły przykryte białymi obrusami, ale na nich znajdują się wyłącznie kieliszki pełne wina i kufle z piwem.
Poustawiane równo w szeregach jak żołnierze przed bitwą.
Słomkowa żółć kontra rubin… Kto zwycięży?
“Kochanie, chcesz jeszcze wina? Jakie wolisz – białe czy czerwone?”
Twoja wypowiedź przywraca mnie do rzeczywistości.
“Nie, dziękuję”.
Czuję się niezręcznie w tłumie, ale lepiej byś tego nie zauważył.
Po co masz się martwić? Gwiazdka z góry znowu do mnie mruga.
Pewnie chce mi przypomnieć o danym słowie.
Obiecałam, że to będzie udany wieczór…
Próbuję być miła. Brak swobody i skrępowanie maskuję uśmiechem.
Za chwilę są Twoje Urodziny…
O, właśnie Twój szef wchodzi na mównicę.
Wygłasza monolog odnośnie firmy: podziękowania za kolejny rok pracy, pożegnanie niektórych pracowników, powitanie nowych, prezenty gwiazdkowe i życzenia.
Może teraz impreza się rozkręci? Czas na zabawę! Nadal nie ma nic do jedzenia.
Szef zaprosił zebranych do zwiedzania statku, bo w końcu znajdujemy się w muzeum. Decydujemy się wyjść na zewnątrz.
Dajesz mi swoją marynarkę, grudniowy wieczór jest naprawdę zimny.
Biegamy po statku z innymi parami.
Tu jest znacznie ciszej niż w głównej sali.
Mniej formalna atmosfera ułatwia wzajemne poznanie.
Kajuty są niziutkie i maleńkie, mężczyźni próbują się schylić do poziomu krasnoludka, zaczyna robić się zabawnie.
Mój pancerz ochronny staje się niewygodny.
Uwiera mnie, więc zdejmuję go i odwieszam na pobliskim hamaku.
Uśmiech w końcu przestaje być wyłącznie elementem charakteryzacji.
Jest nawet przyjemnie.
Gdy po jakimś czasie, zziębnięci, wracamy na główną salę, gro towarzystwa już tańczy. Zatańczyłabym i ja, ale… w Karnawale.
Holendrzy jednak nie przejmują się Adwentem! My – tak.
W specjalnej kabinie można zrobić sobie śmieszne zdjęcia na pamiątkę.
Wcielasz się w kapitana statku, zakładasz marynarską czapkę i wybierasz wąsy.
Ja sięgam po cętkowane uszka i wielkie usteczka z dziubkiem.
Niech będzie śmiesznie!
Pstryk, mamy sympatyczną pamiątkę.
Jednocześnie na sali zapanowało małe poruszenie.
Czyżby w końcu zaserwowano coś do jedzenia?
Rzeczywiście na tacach pań kelnerek pojawiły się przekąski.
Wyobrażacie sobie, jak w tłum ludzi wchodzi kelnerka niosąca kilka porcji koreczków, kanapeczek, krewetek? Wszystko w wersji mini.
Kto ma szczęście i znajduje się dostatecznie blisko, to zdoła pochwycić w locie jakiegoś szaszłyka, którego pochłonie w mgnieniu oka.
Reszta osób musi obejść się smakiem i liczyć na kolejną szansę.
Może takowa się przytrafi? A może jednak nie?
Co dziwne, Holendrzy wcale nie sprawiają wrażenia wygłodniałych i zdziwionych.
Dla nich to normalna sytuacja. Są przyzwyczajeni.
Przed wyjściem na imprezę najadają się porządnie w domu, a potem już nie myślą o jedzeniu, bo wiedzą, że go nie ma.
To nie polskie przyjęcia, na których stoły uginają się od różnorodnych dań, a ty masz problem, bo nie wiesz, co wybrać.
Na holenderskim party (niezależnie czy jest to impreza firmowa, wesele, urodziny…) z reguły nie ma szans na przejedzenie się.
Na naszej firmówce kelnerki nosiły na tacach jedynie miniatury przekąsek.
Nie było żadnego konkretnego dania, a ze słodkości serwowano wyłącznie… lody.
Ja jednak byłam zbyt zmarznięta i głodna, by oszukiwać żołądek zamrożonym mlekiem czy wodą!
Nie, tak naprawdę nie bawiliśmy się źle. Skądże znowu!
Zaprzyjaźniłam się z pewną gwiazdką.
Zwiedziliśmy nocą statek.
Mamy zabawne zakładki z naszymi zdjęciami.
Chwilkę porozmawiałam z osobami, z którymi spędzasz niemal całe dnie.
Nie było nudno.
Tylko tak jakoś inaczej. Tak… po holendersku!
Odczułam, że jestem w innym kraju.
Zmierzyłam się z odmienną mentalnością, kulturą, gościnnością…
Mam tylko nadzieję, że Cię nie zawiodłam?
Że nie zorientowałeś się, kiedy mój uśmiech stawał się wyłącznie elementem charakteryzacji.
Że nie zauważyłeś porzuconego w kajucie pancerza ochronnego…
Nie wydasz mnie, gwiazdeczko?
Mąż ma urodziny. Starałam się. Naprawdę.
A jednak… z ulgą wróciłam do domu z holenderskiej imprezy.
Tylko nie zdradź mnie, gwiazdko, proszę.
Myślałam, że tylko ja tak mam na takich imprezach… Pozdrawiam serdecznie 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
To mogłybyśmy sobie przybić piątkę na takiej imprezie, Marzenko;) I ja pozdrawiam:)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Uroczy wpis, naprawdę 🙂 Tak się starałaś dla Męża…a przy okazji okazało się, że może być fajnie nawet w mocno kameralnej atmosferze 🙂
Ja preferuję kameralność właśnie, ale od czasu do czasu także mam ochotę nieco bardziej zaszaleć 🙂
Do szaleństw nie mam okazji już od kilku lat, a i różne okazje też są bardziej kameralne, niż bym mógł chcieć. Ale może kiedyś znowu coś fajnego wyskoczy? 🙂
Pozdrawiam Cię serdecznie, Igomamo. Chciałbym, żeby ktoś tak się dla mnie starał, jak Ty dla Męża…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Celcie, być może jeszcze nie spotkałeś takiej osoby, ale ufam, że to nastąpi prędzej niż się spodziewasz. Prawdopodobnie w najmniej sprzyjających okolicznościach, w momencie, gdy będziesz czuł się totalnie nieprzygotowany, niegotowy i w ogóle… pozornie wszystko będzie na „nie”.
Cha, a być może się mylę;)
Może się zdarzyć, że uczucie przyjdzie zwyczajnie, po prostu – nie jak gość a domownik…
Nie znam Twojej historii, nie znam Ciebie w realnym życiu, mogę jedynie przypuszczać ,jaką osobą jesteś na podstawie napisanych przez Ciebie słów.
I wiesz kogo widzę? Wrażliwego, dobrego, pełnego ciepła i empatii młodego człowieka:)
Życzę Ci z całego serca, byś spotkał tę właściwą i wyjątkową osobę właśnie w tym roku 2017:)
Pozdrawiam i dziękuję:)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Przede wszystkim bardzo Ci dziękuję za takie miłe słowa 🙂
A co do właściwej osoby – sam już nie wiem… U mnie to troszkę skomplikowane i nie na takiego fajnego bloga jak ten. Daj mi może jakiś namiar na siebie, jeśli jesteś ciekawa, to Ci opowiem.
Ściskam serdecznie! I spóźnione najlepszości urodzinowe dla Męża 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Celcie, dziękuję w imieniu męża, który już zdążył zapomnieć o urodzinach;)
Kontynuując temat właściwej osoby – może to oznaka naiwności z mojej strony, ale towarzyszy mi przekonanie, że są w życiu sytuacje trudne i trudniejsze (czy „skomplikowane” – jak to określiłeś), ale nie ma rzeczy niemożliwych.
Nie ukrywam zaintrygowałeś mnie swoją historią, namiar na mnie znajdziesz w zakładce „kontakt”. Nie chciałabym zabierać Ci czasu, być może na swoim blogu napisałeś więcej, wówczas możesz podesłać mi linki, chętnie poczytam o Tobie.
Uściski:)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ja zaintrygowałem płeć piękną? 🙂 Dawno mi się nic takiego nie zdarzyło…
Postaram się napisać, jak tylko trochę się odrobię 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Powiem Ci, że mimo faktu, iż z ulgą wróciłaś to tak jak piszesz czasami trzeba. Dla zdrowia 😉 Ja póki co troszkę marzę i tęsknię za jakimkolwiek wyjściem 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
A ja w pełni Cię rozumiem. W stu procentach…
Zaobserwowałam, że najbardziej pragniemy czegoś wtedy, gdy jest to dla nas aktualnie niedostępne. Właśnie dlatego dla świeżo upieczonej mamusi każde wyjście z domu bez niemowlęcia (nawet do sklepu) staje się atrakcją.
Ja z natury jestem „mało imprezowa”, muszę niejako „przymusić” się do pójścia na jakąkolwiek zabawę, aczkolwiek jak już wyjdę z domu, to staram się dobrze bawić.
I z reguły tak bywało… w Polsce:)
PolubieniePolubienie
Igomamo!
Nie mogę się dostać do zakładki „Kontakt” tutaj, bo klikając na nią wyskakuje mi jakiś dziwny formularz do konfiguracji konta… 😦
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Oj, przykro mi:( Nie mam pojęcia, dlaczego tak się dzieje.
Adres e- mail brzmi: igomama@outlook.com
Mam nadzieję, że teraz powinno zadziałać.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki bardzo 🙂 Postaram się niedługo napisać 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba