Spośród czterech żywiołów Holandia obrała sobie wodę.
A może to woda wybrała Holandię? Tak naprawdę to nie wiadomo…
Pewne jest jedno: Holandia tworzy z wodą bardzo zgrany duet.
Królestwo Niderlandów jest położone nad Morzem Północnym, w dorzeczu trzech rzek: Mozy, Skaldy i Renu. Jedna czwarta obszaru kraju znajduje się poniżej poziomu morza, w tak zwanej depresji.
Sieć kanałów przecina tutejsze miasta, miasteczka, wioski, pola, łąki, poldery…
Holendrzy – „tkwią w wodzie po uszy i dlatego muszą się nauczyć z nią żyć od małego”.
A robią to doskonale. Jak?
Już od najwcześniejszych lat oswajają maluchy z wodą.
Tak w ogóle, trzeba Wam wiedzieć, że holenderskie dzieci nie mają wielu zajęć dodatkowych. Rodzice nie posyłają swych pociech na naukę języków obcych czy zajęcia artystyczne – jak to ma miejsce w Polsce.
Holendrzy uważają, że popołudniami dzieci powinny się bawić, biegać po dworze, spotykać z kolegami. Ale jest jeden wyjątek: nauka pływania. Tu nie ma zmiłuj!
Mieszkając w kraju, którego dużą część powierzchni stanowią zbiorniki wodne, po prostu trzeba umieć pływać i już! A pływania należy uczyć się jak najwcześniej.
Dokładnie tak uważa przeciętny Holender.
Jeszcze kilkanaście lat temu pływanie stanowiło obowiązkowy przedmiot w tutejszej szkole, obecnie, wskutek cięć w budżecie, odpowiedzialność za naukę pływania spadła na barki rodziców (a zwłaszcza dosięgnęła ich portfeli).
W Holandii od 1985 roku istnieje system pływania koordynowany przez Nationaal Platform Zwembaden.
Dzieci, po ukończeniu czwartego roku życia, mogą ubiegać się o dyplom pływacki (zwemdiploma), który jest podzielony na trzy stopnie: A, B, C.
Z każdym kolejnym certyfikatem wzrastają wymagania.
Hip hip hura!
I tu muszę się Wam pochwalić, że moje dzieciaki (te starsze) w ubiegłą sobotę zdały egzamin z pływania i uzyskały certyfikat A.
Taki sam, jaki posiada 95 % holenderskich pięciolatków i sześciolatków…
Cóż, moje pociechy są nieco starsze (większość Holendrów w ich wieku ma już na koncie dyplom C), ale ja i tak jestem z nich bardzo dumna.
Bo egzamin poprzedzała ciężka praca…
Przez ponad półtora roku nasze dzieci regularnie uczęszczały na lekcje pływania w tutejszej szkółce pływackiej. Nauczyły się pływać żabką, kraulem, na plecach i nurkować pod wodą.
W holenderskich szkółkach pływackich często jest stosowany system motywacyjny w postaci różnobarwnych balonów.
Gdy trener uzna, że dziecko zdobyło wyznaczone umiejętności, to wręcza dziecku balon w stosownym kolorze i list gratulacyjny.
W tym momencie kursant przechodzi do kolejnej grupy, o wyższym stopniu zaawansowania, na przykład my zaczynaliśmy przygodę z pływaniem w niedzielę o 8.45, a kończyliśmy… w niedzielę o 12.45!
Pierwsze lekcje odbywały się w płytkiej wodzie, dzieciaki głównie oswajały się z nią i uczyły przezwyciężyć strach przed zanurzaniem głowy.
Gdy przechodziły na „wyższy stopień wtajemniczenia”, dno basenu zostawało opuszczane i pływały już na głębinie.
Holenderskim ewenementem jest pływanie w ubraniu.
Raz w miesiącu moje dzieci obowiązkowo pływały w koszulce z krótkim rękawem, spodenkach, skarpetkach i butach.
Zdradzę Wam więcej: aby zdobyć dyplom kategorii C, trzeba zaliczyć pływanie w długich spodniach i kurtkach nałożonych na koszulkę!
To nie fanaberia, ubrania wręcz mają nasiąknąć wodą i tym samym stać się ciężkie.
Wiecie, dlaczego?
Bo naczelnym celem holenderskiej nauki pływania jest nauczenie dzieci, by poradziły sobie w każdej niebezpiecznej sytuacji związanej z wodą.
By nie straciły „zimnej krwi”, gdy wpadną w ciuchach do kanału albo gdy, nie daj Boże, przydarzy się powódź.
I o ile ta druga sytuacja jest raczej hipotetyczna, to pierwsza – zważywszy na wielość i powszechność występowania kanałów w Holandii – jest całkowicie realna i częsta.
Egzamin z pływania jest ważnym wydarzeniem w życiu holenderskiej rodziny. To wręcz święto! Zwykle, w tym dniu, na pływalni pojawiają się całe rodziny, w komplecie z babciami, dziadkami, wujkami, ciociami…
Ba, dorośli mają przygotowane kwiaty i prezenty dla dzieci!
Egzaminy są przeprowadzane cztery razy w roku: we wrześniu, grudniu, marcu i czerwcu.
Każdy egzamin właściwy jest poprzedzony egzaminem próbnym.
To na nim panuje największa selekcja. Jeśli dziecko nie zaliczy próby, musi kontynuować naukę pływania przez kolejne trzy miesiące.
Choć brzmi to groźnie, w rzeczywistości wszystko odbywa się niemal bezstresowo.
Jak to jest możliwe?
Po prostu dzieciom nie mówi się, że właśnie odbywają egzamin próbny.
To taka umowa między instruktorem i rodzicami.
Jeżeli dziecko pomyślnie przejdzie egzamin próbny (zupełnie tego nieświadome), to zostaje zaproszone na prawdziwy egzamin, który w zasadzie, ponoć, jest formalnością (no może nie tak zupełnie, bo jednak na egzaminach często są obecni kontrolerzy, którzy mogą zakwestionować umiejętności egzaminowanego – zdarza się to niezwykle rzadko).
Egzamin odbywa się „z pompą” i wygląda niemal jak impreza.
U nas też tak było.
Pływalnię przystrojono białymi balonami, a w drzwiach witał dzieci klaun, który towarzyszył pływakom przez cały egzamin.
Obecność błazna miała za zadanie zniwelować poziom stresu u dzieci, a przy okazji – u ich rodziców i dziadków.
Gdy juniorzy pływali, klaun próbował im pomagać poprzez naśladowanie różnych stylów pływackich. Oczywiście wszystko robił nieudolnie, potykał się, mylił; był naprawdę przezabawny, pomijając fakt, że samym swym wyglądem niechcący przestraszył naszą dwulatkę;) Starsza córka stwierdziła, że dzięki żartom klauna w ogóle zapomniała, iż zdaje egzamin. Z kolei syn wyznał, że przez błazeńskie dowcipy tak bardzo mu się chciało śmiać, iż nie mógł pływać.
Chyba jednak nieco przesadził, bo w istocie płynął najszybciej z wszystkich.
Atmosfera na basenie była bardzo radosna, przygrywała żywiołowa muzyka, rodzice kręcili filmy, trener sypał żartami.
A jakie wymagania stawiano dzieciom?
Najpierw musiały wskoczyć do wody w ubraniu oraz popłynąć 25 m żabką, przepłynąć pod wodą przez otwór w sztucznej ścianie, a następnie pokonać 25 m kraulem na plecach. Należało też przez 1 minutę utrzymać się na powierzchni wody w miejscu, tylko za pomocą ruchów rąk i nóg.
Po wykonaniu tych zadań, dzieci zdjęły buty i ubrania, by pływać już w samych kąpielówkach i kostiumach pływackich.
Teraz trzeba było przepłynąć 75 m żabką, 25 m kraulem, 25 m na plecach. Należało również zanurkować 1 m w głąb, a także utrzymać się na powierzchni wody, tym razem zupełnie nieruchomo, przez 5 sekund.
Udało się! Wszystkie dzieci zdały.
Nadszedł czas na gratulacje, kwiaty i – najważniejsze -rozdanie dyplomów A.
Oczywiście, przy takiej okazji, nie mogło zabraknąć pamiątkowych zdjęć.
A potem holenderskie rodziny udały się do domów świętować pływacki sukces.
My nie mieliśmy takiego komfortu.
Nasze dzieciaki, musiały wsiąść do samochodu jeszcze z mokrymi włosami i jechać na lekcje do polskiej szkoły w Amsterdamie.
Za to w poniedziałek synek i córka pochwalili się dyplomami A w swojej holenderskiej podstawówce.
Zgodnie z tutejszym zwyczajem nauczyciele przygotowali specjalne pamiątkowe kartki, na których koleżanki i koledzy wpisali im gratulacje.
Bo, w końcu, dyplom z pływania to w Holandii poważna sprawa!
szczerze to tak powinna wyglądać w każdym miejscu nauka pływania brawa dla HOLENDRÓW mają głowe na karku wiedzą jak przygotować dzieci na niebezpieczeństwo
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Faktycznie, nie da się zaprzeczyć, że akurat nauka pływania i w ogóle cała „kultura pływania” jest w Holandii na wysokim poziomie, a roczna liczba utonięć wśród Holendrów jest stosunkowo niewielka w stosunku do innych nacji.
PolubieniePolubienie
Gratulacje dla pływaków . Ale ja jeszcze sprawdzę te umiejętności pływackie w Chojnicach. Zobaczymy czy skoczycie do wody z wysokości 1,5 metra , na jeziorze i czy zdobędziecie chojnicki dyplom.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Pływacy dziękują za gratulacje:) Mam nadzieję, że ich nauka nie pójdzie w las i w wakacje zaprezentują pełnię swych umiejętności pływackich w jeziorze. Sama jestem ciekawa, czy zdobędą chojnicki dyplom. To dopiero będzie wyzwanie;)
PolubieniePolubienie